<<< wstecz .::.
Doktory znad Biebrzy - Paweł
Weszliśmy na podwórze furtką zamkniętą na pedał rowerowy, gdzie niestara jeszcze kobieta niosła we wiadrze wodę ze studni do domu.
Ponieważ tutaj o poważnych sprawach nie rozmawia się z kobietami, więc zapytałem: a gdzie gospodarz?
- Śpi – odpowiedziała.
- Śpi w dzień?
- A co ma do roboty, wypił co miał, to śpi.
- Może go Pani obudzić?
- Sami budźta, dla mnie i tak nie wstanie a jeszcze op... albo gumiakiem rzuci. Wchodźta do chaty śmiało wam nic nie grozi.
Jednak gospodarz chyba słyszał jakieś głosy przez otwarte okno bo witał nas już w progu wylewnie a babę ofuknął - toż to doktor. Ten co mnie palca przyszył.
- Jakiż tam doktor co starym fiatem jeździ, pewnie pijanica jak i ty. On tobie jakby gardło zaszył to dopiero byłby doktor.
- Mówię tobie że doktor, choć może nie wygląda i do tego niepijący.
- Niepijący, doktor? Był u nas taki kiedyś w Radziłowie, ale zaraz jego zabrali. Okazało się że nie tylko nie pijacy ale jeszcze książki pisał, obrazki malował i do babow się nie brał.
- To może był od krowów, te podobno nie piją. Ten ani pisze ani maluje tylko ptaki fotografuje.
- A jakie ptaki - zainteresowała się z ożywieniem.
- Różne, tutaj się - wtrącił Paweł - czasem swego, czasem jego, a czasem łabędzia albo kurę.
- A na co te kurę fotografować, toż każdy może ją sam zobaczyć. O, łazi i tylko sra po podwórku, co tu ładnego? Ostatnio nawet tak spanieli że jajków nie nioso, łby im poukręcam i staremu też jak pić nie przestanie - dodała odważnie.
- Co będziesz z durną gadał - przerwał gospodarz i gestem zaprosił do chaty, do której wchodziło się przez drewniana sionkę z wywierconą w ściance przemyślną dziurkę higieniczną. Żeby zimą z domu na ziąb nie wychodzić. Wszędzie było widać zmysł racjonalizatorski gospodarza, wspomniana już dziura higieniczna i pedał rowerowy w furtce wejściowej, klosz osłaniający żarówkę nad numerem domu z przemyślnie dobranego słoika po ogórkach kiszonych.
I chyba rewolucyjny hit w budownictwie, klamka w drzwiach wejściowych uchylająca się do góry zamiast jak dotychczas na całym świecie do dołu.
Zapytany, dlaczego? Odpowiedział z niezmąconym spokojem - żeby obce do domu nie leźli, bo swoje to wiedzo jak trzeba poruszać.
- Co sprowadza mówta, a może macie co do picia, bo dzień gorący aż dusi.
- Dusi to ciebie pewnie po wczorajszym. W sklepie mówili, że ty z koniem się całował na podwórzu a potem wrzucili ciebie na furę i pewnie koń sam do domu trafił?
- Mogło tak być, bo my z nim w zgodzie żyjem i on tylko jedne piwo wypił.
- To prawda - potwierdził Paweł - razem piją piwo, jednakowo są leniwe, tylko koń umie liczyć, czego Heniek nie potrafi.
- No zduli my się obydwa piwa i pojechali, jak zwykle, ale żeby był mnie jeszcze wysadził pod domem, a to polazł razem z furo w kapustę do sąsiada i ten mnie dopiero biczyskiem do świadomości doprowadził. Chyba jego pod sąd oddam.
- Kogo, konia?
- Nie, sąsiada. Bo to nie honorowo przy babach zacnego gospodarza biczować. A swojo drogo z koniem się też policzę, ale gdzieś nawiał. Pewnie cholera na bielach nad rzeką za kobyłami gania.
- My właśnie w tej sprawie, to znaczy koń nam potrzebny z furą bo dzika dużego strzeliłem i trzeba przywieźć - poinformował Paweł.
- Dzika, a którego?
- A tego co w twoim kopcu z kartoflami się zarył.
- Tego szkodnika! Toż ja przez niego na drzewo musiał uciekać.
- I to z gaciami w reku, dodał Paweł. Okazało się, że już do niego strzelał, spudłował, a potem robił kupę, a dzik zaszarżował w tym momencie. Od tej pory sra z dubeltówka w garści rozglądając się na boki, zupełnie jak baba, dodał zwracając się do mnie.
- Mam ja koniak, ale przy dziku w plecaku został i "Pirat" jego pilnuje.
- Koniaka czy dzika - zapytał z troską w głosie gospodarz.
- Jednego i drugiego, odpowiedział Paweł, ale jak nie ma konia to pójdziemy szukać gdzieś na wieś.
- Czekajcie, toż ten szkodnik nabrał teraz zupełnie innej wagi! A Wałka, bo tak nazywał się koń, zaraz chwycim, żeb tylko jakieś choć jedne krople czegoś mokrego.
- Wodę chlaj, świeżo ze studni przyniosłam, wtrąciła się kobieta.
- A żeby tobie cholero krowa zdechła za takie rady jak ty dla człowieka współczucia nie masz.
- Mam piwko w samochodzie, do tego schłodzone, powiedziałem chcąc zakończyć niepotrzebne przepychanki słowne.
- Ooo, ty Paweł to potrafisz dobierać kolegów! Już idziem, tylko buty znajde, bo jak rano się zbudził to od razu zdjął, ale pewnie baba gdzie wyniosła, żeby w pokoju nie śmierdzieli.
- Sam pijanico we mnie nimi ciskał jak ciebie chciała z wyra ściągać.
- E tam, machnął ręką, i już przede mną drzwi otwiera uśmiechając się przymilnie.
- A to może też twój pacjent, choć nie widać żeby miał co przyszyte czy jakie kość wyreperowane.
- No co Ty zdurniał, toż to Edka syn, nie poznajesz?
- Edka syn? Toż Edek był czarny a ten biały, choć z gęby podobny.
- Biały, bo pod wodą ciągle siedzi, nie zdąży łba wysuszyć i znowu pod wodę włazi.
- To może ten co latoś na Kochmana jamie Zdzicha ręke znalazł, jak ten za wcześnie ładunek odpalił co miał być na tego ogromnego suma co kaczki porywał. Ja jego widział, tylko on był cały ogumowany, to teraz nie poznał. Mówił ja i m od razu, że ten loncik za krotki, ale oni tylko jednego mieli i na dwa podzielili bo jeszcze dwa "mydełka" im zostali.
- Idziemy - zakomenderowałem - bo muchy za nas robotę zrobią.
Po drodze musiałem jednak wyjaśnić że to co płetwonurek ma na stopach to nie "kacze łapy" ani "platfusy" tylko płetwy i że z dętką od motora a nawet od traktora nurkować się nie da.
Paweł dodał od siebie, że zamiast dętki mógłby się pokusić o przeszczepienie hydropłuc dla niego ale musiałyby być zalewane regularnie wodą, czego jego organizm na pewno by nie wytrzymał, a na piwo takich ilościach go nie stać. Zresztą jego ekologiczne spojrzenie na otaczającą przyrodę mogłoby tej ostatnie przynieść nieodwracalne szkody.
- Ekologiczne? Zapytałem.
- A tak, on ma wyjątkowo ekologiczne spojrzenie, jak patrzy na sarnę przez lornetkę to ślina mu z gęby ciurkiem cieknie, a pod wodą to niebezpieczne, kręci się w Biebrzy tyle smakowitych ryb!
- O już tam, lepiej sobie sam przypomnij jak ty z byka łosia klępę zrobił, że na skupie nawet profesor Raczyński i jego asystenty się nie poznali.
I tak przekomarzając się sympatycznie, wzmocnieni piwkiem schłodzonym (doktor abstynent prowadził, dobrze mieć takiego kolegę) wjechaliśmy w kałużę co nie wyglądała na tak głęboką jaką była. Zaklął szpetnie kierowca, a Henio spokojnie dodał: i pokarał ciebie Pan Bóg za pysk niewyparzony.
Ja zaś dodałem: a może za to przemienienie byka w klępę.
- Już się pozamykajcie, bo teraz bez Wałka na pewno się nie obejdzie - warknął Paweł.
- To idź i jego szukaj bo mnie suchoty już do nóg doszli- triumfował Henio.
Złapać Heńkowego konia, to ogromny wyczyn, a przymusić go do roboty to wręcz niemożliwe, doktor już był lekko poirytowany, mówią że lenistwo jest zaraźliwe, ale żeby przeszło z właściciela na jego konia to tylko nad Biebrzą w Klimaszewnicy jest możliwe, dokończył.
- Zara, zara nie tak szybko. Ty zapomniał, że jego matka to była moja ulubiona klacz "Koleżanka", Heniek wyraźnie liczył na jakieś dodatkowe oferty.
- No tak, dwa pokolenia w tym samym środowisku tłumaczą wszystko. Co mnie podkusiło naprawiać ręce komuś, komu one są do niczego nie potrzebne!
- Ale teraz choć raz z tego skorzystamy. Heniek, łap z przodu za linę, a ty z tyłu zaprzyj się i pchaj, ja siądę za fajerę - zakomenderował Paweł.
- To ja lepiej pójdę po konia - wykalkulował szybciutko Heniek - nic na siłę. Ty jak się wyuczał na doktora to ja cały czas się uczył, jak to zrobić żeby się nie narobić, odszczeknął się na koniec i poszedł przed siebie mrucząc pod nosem: i tak umrze na suchoty, abstynent, i to ortopeda! Cicho się zrobiło i sennie. Heniek zmienił się w mały punkt na horyzoncie.
- Wiesz Paweł, jak to dobrze mieć ciszę w uszach, można się nawet zamyślić i pomedytować.
- Ty myśleć i medytować? Ty chyba już głuchniesz od tego nurkowania - warknął ciągle jeszcze napięty Paweł.
-Nie słyszysz muzyki?
- Jakiej muzyki, wyluzuj.
- No muzyki, co drażni ucho i serce każdego ortopedy, nie słyszysz jak grają we wsi krajzegi?
Do dziś nie wiem czy on doktor, człowiek, czy może miłośnik natury. A może u niego to wszystko niepotrzebnie wymieszane, dlatego tak wielu po prostu nie może go zrozumieć.
Ogólnie jednak śmiało można powiedzieć, niestety "biebrznięty".
Meandertalczyk Biebrzański