<<< wstecz .::.

Przygody Boberka

Zima powoli wykonywała rozkaz Północy i zaczęła się wycofywać w tamte regiony. Mróz zelżał, śnieg zaczął się topić. Przyroda budziła się z letargu, w jaki zapadła pod białym puchem.
Z każdym kolejnym dniem słońce wznosiło się coraz wyżej nad horyzontem, ogrzewając swoimi promykami zmarzniętą ziemię. I tak, dzień po dniu, nastało przedwiośnie. Pojawiły się pierwsze zielone pączki na drzewach, rozkwitły kwiaty, którym niewielkie przymrozki przydarzające się jeszcze nocami nie mogły zaszkodzić. Świat nabierał kolorów jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
W niepamięć poszły zamiecie na polach czy lód na rzekach. Panowanie rozpoczęło cieplejsze powietrze, czasami tylko bardziej wilgotne podczas deszczu.
Z czasem wszystko to sprawiło, że gdzieniegdzie ptaki zaczęły swe coroczne trele, radując się tak, jak tylko skrzydlate postacie potrafią. Zgodnie ze słowami pewnej piosenki pierwszy na polach pojawił się pierwiosnek, który śpiewem począł wiosnę wołać. Wtedy też, po kilku tygodniach przygotowań przyrody do pełnego rozbudzenia się, nadeszła ona – pani w kwiecistej sukience otoczona stadami świergoczących ptasząt i kolorowych motyli. Wiosna.
Wszędzie było widać jej działalność. Łąki przybierały się w kolory tęczy, na niebie pojawiało się coraz więcej chętnych, by wśród ich bogactw poszukać czegoś wyjątkowego, nadającego się np. do zjedzenia. Lecz gdy ta pora roku zaczęła na dobre swoją dominację na zachodzie Polski, na wschodzie kraju nadal nie było widać jej obecności.
Musiało minąć jeszcze trochę czasu, aby i tam zawitała. W wielu miejscach woda na powierzchni ruczajów była zamarznięta, a przyroda trwała w uśpieniu. Kilka tygodni opóźnienia sprawiło, że natura próbowała potem jakby nadrobić stracone chwile.

W jednym z wielu tajemniczych zakamarków biebrzańskich bagien od kilku lat ponad połamane gałęzie czy kępy turzyc wystawało kilka żeremi. Po zimowym odpoczynku w jednym z nich przebudziła się bobrowa rodzina. W czasie mroźnych miesięcy niewiele wychodziła na zewnątrz, spędzając większość dni w domowym zaciszu, pożywiając się głównie zapasami porobionymi pod koniec lata.
I tutaj widać było cuda powodowane przez wiosnę. Na świeże powietrze poza domek wystawiły się dwa pyszczki więcej niż jesienią doń się schowały. Gdy ziemię spowijał biały śniegowy kożuszek, a dni były krótkie, do życia powołane zostały dwa bobrzątka – Mieszko i Bolesław.
Przyszły na świat dość wcześnie jak na ten gatunek gryzoni, bo już pod koniec marca. W kwietniowe Kalendy ciekawskie, co też je czeka na zewnątrz, dziarsko wyszły z jedynego znanego im dotychczas miejsca. W okolicy było jeszcze kilka żeremi i w krótkim czasie wiadomo było, że tej wiosny będzie tutaj huczno od dziecięcych zabaw.



Pierwsza wycieczka po najbliższych terenach bardzo zadziwiła bobrzątka. Tyle tu było wszędzie zielonych gałązek i listków, tyle wody do pluskania, tyle nowego, co trzeba odkryć.
Dorośli spokojnie obserwowali dokonania swych pociech. Wiedzieli, lub może raczej mieli nadzieję, że po kilku dniach młodym znudzi się całkiem niewinne baraszkowanie i zaczną się powoli uczyć, jak to jest być bobrem. Jednak dość szybko się okazało, iż nie będzie tak zwyczajnie.
Bowiem jeden z nich ciągle chciał czegoś nowego, więc bez przerwy znikał z najbliższej okolicy domu. Ciekawy świata, zapragnął poznać więcej niż jego rówieśnicy.
Bóbr – tata i bóbr – mama załamywali ręce i na pytania sąsiadów, co też porabiają ich dzieci, mówili w liczbie mnogiej o tym bardziej "normalnym". Jednakże tolerowali wybryki Mieszka, wierząc, że jeszcze zmieni zdanie.

Anna Wabik

foto: Paweł Świątkiewicz

Archiwum

<<< :: 1 :: 2 :: 3 :: 4 :: >>>