<<< wstecz .::.
Kolejne przygody Boberka
Mieszko siedział onieśmielony i niezbyt wiedział, jak rozpocząć rozmowę. Łosie widząc zagubienie malca, postanowiły, że zaproponują mu niedaleki spacer, gdzie będzie coś można przekąsić, a przy okazji jakiś temat do dyskusji sam się znajdzie.
Zaprowadziły boberka przez las na kolejną bagienną łączkę. Przepływał przez nią mały strumyk, a jego brzegi gęsto porastała trzcina i turzyce. Były wtedy jeszcze dość drobne, bo wiosna niedawno nastała i nie zdążyły się jeszcze rozrosnąć. Jednakże widok smakowitych młodych pędów wierzby, które zwieszały się malowniczo w kierunku wody, oraz zapach świeżej roślinności zachęcił całą naszą gromadkę do jedzenia.
- I jak, smakowało Ci? – zagadnęła boberka Agatka.
– Często tutaj przychodzimy, jest tu spokojnie i cicho. Na razie jeszcze zbyt wiele ptaków nie ma, ale niedługo zaczną się tu pojawiać w coraz większych ilościach. Wtedy to będzie się działo. Harmider to mało powiedziane. Rok temu ostatecznie przenieśliśmy się na dalsze tereny, bo przy tym zgiełku trudno było w spokoju się pożywić.
- O tak, było wspaniałe – przytaknął Mieszko.
– W końcu od rana nic nie jadłem. Umówiłem się bowiem z Wojtkiem na polu niedaleko mego domu, bo obiecał, że mnie do was przyprowadzi. Przy czym nie powiedział, do kogo pójdziemy, lecz owiał wszystko tajemnicą.
- Hehe, cały bociek – zaśmiała się Matylda.
– On lubi tak nie dopowiedzieć czegoś, pozwolić na to, by był czas na domniemywanie rozwiązania zagadki, która w niedługim czasie sama się w jakiś sposób rozwiązuje, jak to było i w twoim przypadku. Mam nadzieję, że już się nas nie obawiasz. Jak widzisz, pomimo że różni nas wielkość, jesteśmy do siebie podobni pod pewnymi względami.
- Naprawdę? Przecież wy macie inne pyszczki ode mnie? Inaczej zbudowane nogi? O ogonie już nie wspominając – boberkowi pytania mnożyły się same.
- Jesteśmy jednak na tej samej łące i niektóre z roślin, które ty przekąsiłeś, i nam smakują. Nie pogardzimy zarówno kaczeńcami, turzycami, jak i młodymi gałązkami drzew, takich jak wierzby czy brzozy. Bywa, że „pasiemy” się trawą, ale mamy z tym pewne problemy – nogi nasze są długie, a szyje stosunkowo krótkie, przez co nie sięgamy do ziemi. Musimy wówczas przyklęknąć lub też się trochę… rozkraczyć.
Mimo to, gdy tylko jest możliwość jemy to, co miękkie i zielone. W zimie jest problem z dostępem do takiego pożywienia. Świat pokryty jest śniegiem, a powietrze jest mroźne. W takich warunkach tylko drzewa iglaste, jak np. sosna pozostają zielone.
I to właśnie one stają się wtedy naszym głównym pokarmem. Ludzie pracujący w lasach często nas wtedy nie lubią, bo zgryzamy młode drzewka, nie pozwalając im urosnąć. Pamiętam, jak jakoś w połowie lutego krzyczeli za nami: "szkodniki". Ale przecież coś jeść trzeba…
- A kim są ci ludzie? – Mieszko po prostu nie wytrzymał i wtrącił kolejne pytanie.
- Bocian Wojtek opowiedział nam, że spotkał Cię na polu, które było orane właśnie przez ludzi. Robią oni różne rzeczy. Niektórzy są dobrzy i lubią takie zwierzaki jak ty czy ja.
Takie osoby często zajmują się działalnością dotyczącą ochrony przyrody, czyli pomagają nam przetrwać. M.in. dzięki nim jesteśmy bezpieczne na tych terenach.
Kiedyś zarówno do łosi jak i do bobrów strzelano. To były złe czasy. Ludzie polowali dla chęci posiadania futra lub mięsa, nie patrzyli w przyszłość. Z tego właśnie powodu kilkakrotnie mało nie doprowadzili do wyginięcia zarówno twojego jak i naszego gatunku. Od ładnych paru lat jesteśmy chronione, przez co mamy względny spokój. Ale o takich tematach jeszcze porozmawiamy innym razem.
Boberek nawet nie wiedział, kiedy pyszczek mu się otworzył w niemym zachwycie.
"Jakie te łosie są mądre, chyba wszystko wiedzą" - pomyślał sobie, jednocześnie zastanawiając się nad kolejną rzeczą.
- Mieszkam w żeremiu z rodzicami i bratem, jest też tam starsze rodzeństwo, w sumie jest tam nas siedmioro. A wy jesteście tylko w takiej małej grupce? Gdzie są inne łosie?
- Lubimy samotność. Większość z nas w pojedynkę przemierza podmokłe tereny w poszukiwaniu jedzenia czy odpoczynku. Jesienią na krótko łączymy się w pary podczas tzw. bukowiska, by mieć potomstwo. Samce po tym z powrotem „uciekają” w odosobnienie, a nam, klempom - matkom, pozostaje wychowywanie dzieci.
W takim właśnie nas zastałeś momencie – jesienią Jacek i Agatka opuszczą mnie, dołączając do jakiegoś niewielkiego, kilkuosobowego stada łoszaków, czyli młodzieńczych łosi. Tworzą się one samoistnie, szczególnie w miejscach bardziej kuszących pod względem jedzenia.
Dodatkowo tak jest im raźniej i bezpieczniej. I tak spędzą zimę, wędrując przez tutejsze lasy. Ale już w maju będą musieli się usamodzielnić, bo szykuję się do narodzin kolejnej pociechy.
Słońce wisiało już wysoko, minęło południe. Pomimo że był to dopiero kwiecień, temperatura nie była wcale niska. I boberek uznał, że warto by się ochłodzić w strumyku.
Doczłapał do brzegu i zanurkował w ruczaju. Od razu poczuł się lepiej, bo orzeźwiający chłód szybko dotarł do jego futerka. Jakie było jego zdziwienie, gdy zobaczył obok siebie Agatkę.
- Ty tutaj? – zapytał zaskoczony Mieszko. – Myślałem, że trzymacie się raczej lądu.
- Niby tak, ale w ciepłe dni uwielbiamy zanurzyć się w wodzie. Razem z bratem często pływamy i nawet nurkujemy. Nie straszne jest nam przebycie kilku kilometrów bez wychodzenia na brzeg. Może pobawimy się w berka tutaj? Jacku, chodź do nas!
Obserwując dokazywanie trzech młodych zwierzątek, widać było, że bardzo się zdążyły już zaprzyjaźnić. Boberek śmigał pomiędzy łosiami, chwaląc się zwrotnym ogonem, a one udowadniały mu, że wcale nie są za duże czy nie zgrabne na wodne igraszki.
I tak minęła większość popołudnia. Zbliżał się czas rozstania, bo bobrowi rodzice wymagali, by synek przed zmierzchem wracał do domu. Jacek i Agatka odprowadzili boberka kawałek, po czym się pożegnali. Dla nich wszystkich był to niesamowity dzień, pełen wrażeń.
Kilka kolejnych dzionków przebiegało w sielskiej atmosferze. Cała trójka spotykała się i pod czujnym okiem klempy Matyldy, która zawsze kręciła się gdzieś w pobliżu, zwiedzali okoliczne tereny. Pluskali się w wodzie, spacerowali, a głód zawsze było łatwo zaspokoić, bo rok był dość wilgotny i roślinność była dzięki temu bardzo bujna.
Boberek opowiadał łoszakom, jak to jego rodzice wraz z sąsiadami zbudowali tamę na przepływającej niedaleko ich siedzib rzece, przez co okoliczny teren, dotychczas suchy, znalazł się pod wodą. Był dumny, że sam może się jakąś wiedzą pochwalić.
Prezentował więc dumnie swoje wystające z pyszczka siekacze i udowadniał, iż każde drzewko ściąć nimi może. Jacek i Agatka ukazywali mu za to walory bycia łosiem. Ich szeroko rozstawiające się racice pozwalają im bowiem na prawie bezszelestne i pewne kroczenie po mokradłach i bagnach bez zapadania się w nie. Trochę to chwalenie się, co kto ma i kto ma lepsze, przypominało swego rodzaju licytację.
Jednak było to zjawisko całkiem nieszkodliwe, dzięki niemu zwierzaki miały możliwość lepiej poznać siebie nawzajem.
Anna Wabik
foto: Paweł Świątkiewicz