<<< wstecz .::.

Ich Biebrza - Mirosław Kobeszko




Kiedy i dlaczego trafił Pan nad Biebrzę?

Wydaje mi się, że nad Biebrzą byłem od zawsze i choć urodziłem się i mieszkałem w Białymstoku, pierwsze moje wspomnienia zawsze dotyczą tej rzeki, spędzałem nad nią każdy wolny skrawek czasu, a nawet wykradałem czas dla Biebrzy.
Pewnie dlatego, że pochodzę z wielopokoleniowej rodziny myśliwskiej. Mój dziadek był osacznikiem w jakimś litewskim majątku, osiedlił się w Białymstoku, gdzie był naczelnikiem ówczesnej Parowozowni. Darmowy bilet kolejowy i niesamowity pociąg do lasu i wody sprawiły, że jego następnym domem był Osowiec, gdzie zresztą była i do dziś istnieje pompownia wody do parowozów.
To on założył w roku 1946 Koło Łowieckie „Dzik” Białystok, w którym polowali prawie wszyscy mężczyźni z naszej rodziny i tak jest do dzisiaj. Od kiedy sięgam pamięcią wszystkie wakacje spędzałem nad Biebrzą. Rozbijaliśmy biwak na uroczysku Pale lub w dzisiejszej osadzie Bóbr.
Pod koniec lat 50-tych mój ojciec Edward podjął pracę w Rezerwacie czerwone Bagno jako „łosiowy strażnik”. Mieszkaliśmy we wsi Woźnawieś. Do najbliższej komunikacji w Tamie było 7 km, więc rzadko bywaliśmy w Białymstoku, co było początkiem „przeniesienia duszy” do mojej krainy szczęśliwości.

Co wówczas najbardziej Pana zafascynowało? Jakie były Pana pierwsze wrażenia?
„Przeniesienie duszy” jest zawsze początkiem jakiegoś naturalnego transferu ludzi i właśnie wrażenia, najczęściej z dzieciństwa najbardziej kładą na to swoje piętno. Jakbym napisał piękno, to też było by poprawnie, ale najlepiej użyję zwrotu: piękne piętno.
Tam było wszystko! Jezioro Dreństwo, rybne i pełne raków. Rzeka Jegrznia przezroczysta aż do dna i pełna życia, które godzinami obserwowałem z pobliskiego mostu. Las co tonął w chmurach i spokój, brak pośpiechu i nerwowości. A przede wszystkim zwierzęta, które żyły z nami w domu, na naszym podwórku, w najbliższym otoczeniu.
Wystarczyło wieczorem usiąść na ganku lub zbiec po trawie nad rzekę, aby nałykać się wrażeń na cały sen. No i nienachalna wiejska szkoła, gdzie się szło z przyjemności, a nie z obowiązku.

A pierwsze spotkanie z ludźmi znad Biebrzy?
Pierwszym „biebrzańcem” na mojej drodze był Władysław Lechociński, „bobrowy”, bo taką miał funkcję, nie z wykształcenia, a z umiłowania. Jego zadaniem było wszczepić w biebrzański ekosystem bobry przywiezione z Białorusi. Na temat rzeki mógł mówić bez przerwy i z sensem, opierając wnioski na wieloletnich doświadczeniach miejscowej ludności.
Mieszkał w dzisiejszej osadzie Bóbr i tam też było centrum przyrodniczego życia biebrzańskiej doliny. Tam poznałem Włodzimierza Puchalskiego, któremu pomagałem robić „ukrycia” jak mawiał, on również pokazał mi jak podglądać przyrodę i jakie z tego można mieć korzyści, niekoniecznie materialne.
Tam też często bywała ówczesna nomenklatura, toteż miałem okazję zobaczyć blichtr i zadęcie. Poznać gadające głowy, ale również ludzi mądrych i naprawdę przyrodzie oddanych. Dokładając do tego ojca „łosiowego”, nie miałem szans wychować się normalnie po miejsku.

Jak wyglądała przyroda wówczas, jak wygląda dziś? Co i jak się zmieniło?
Biebrza zawsze była perła, ale wtedy nikt się nad tym nie zastanawiał. Rzeka jak rzeka, w naszym rejonie było ich więcej, że wymienię Narew, Supraśl czy Bug. Jednak tylko ona przetrwała w prawie niezmienionym stanie, co jest niewątpliwą zasługa ludzi tu mieszkających, dziś w rozważaniach nad jej przyszłością pominiętych.
Nie da się teoretycznie zachować środowiska naturalnego, wykształcenie to trochę za mało na skuteczność w działaniu. Właśnie tutaj wyraźnie widać nieuzasadnioną presję „ekologów”. Biebrza była kiedyś obustronnie porośnięta „krzewiną” jak nazywali ją miejscowi.
Dawało to schronienie wielkiemu życiu nadwodnemu i wodnemu: ssakom, ptakom, rybom, nie wspominając o bezkręgowcach, które są mało widoczne, ale mają ogromny wpływ na środowisko. Podwodna plątanina korzeni wiklinowych umacniała brzeg i stanowiąc przeszkodę nurtowi, który musiał meandrować. A każde spowolnienie nurtu to czas i miejsce na naturalne osadzenie się sedymentacji, wytracenia nieczystości.
Nieprzewidziana i niekontrolowana ekspansja bobra spowodowała już prawie nieodwracalne szkody dla tej rzeki. Wycięte w pień nadwodne zarośla powodują wystawienie rzeki na otwarte działanie słońca. Znika podwodna plątanina korzeni. Powoli prostują się meandry i wypłyca się rzeka.

Zmienia się naturalna ostoja zwierząt i roślin wodnych. W osadzie Bóbr niegdyś zarośniętej od starorzecza po zabudowania, zniknęły zupełnie zarośla, jak również drzewa. W otwartym terenie zanika osobowość rzeki, jej tajemniczość i naturalny urok krajobrazu.
Doskonale pamiętam walkę myśliwych z przyplątanym tu jenotem, który w końcu jednak został spacyfikowany na przyzwoitym poziomie. Ekspansja norki w początkowej fazie wyglądała potwornie. Wszystkie nadbrzeżne wędkarskie ścieżki pokryte były grubą czarną warstwą łap łysek i kurek wodnych.
Nieprzeliczone chmury dzikiego ptactwa pokrywały niebo po horyzont, bataliony liczono nie na sztuki czy nawet tysiące sztuk, a na hektary. Całe nadbrzeżne łąki pokryte były kolorowym dywanem drgających kwiatów.
Ryby na tarliskach szły falangami, aż było słychać szum. Na wykoszonych łąkach woda gotowała się od ogromnych stad leszczy czy jazi, nikt tak naprawdę w to nie ingerował. Ryby były ogólnie dostępne, a dla niektórych stanowiły podstawę wyżywienia.
Wszystko to zanikało z niewytłumaczalnej tak naprawdę przyczyny. Ekologiczne dywagacje niczego nie tłumaczą, są tylko przypuszczeniami.


Straż łosiowa. Tajno Stare, 15 lipca 1959.
Od lewej: Edward Kobeszko, Kazimierz Ostrowski, Alfred Laskowski oraz Lech Chwieroć i Mirosław Kobeszko.


Niezapomniana przygoda, przeżycie nad Biebrzą?
Każdy dzień nad Biebrzą to niezapomniana przygoda, nic się tu nie zdarza dwa razy, choć jej trwanie w stanie od lat niezmiennym biologicznie jest zadziwiające.
Pamiętam, miałem wtedy 10 lat. Zastała nas z dziadkiem, na łódce, gwałtowna letnia burza pod mostem drogowym na trasie Białystok-Ełk. Schroniliśmy się tam przed gwałtowną ulewą.
W pewnym momencie wokół nas woda zaczęła falować, kołysząc niebezpiecznie łódką. Na powierzchni pokazały się olbrzymie cielska zwierząt, których nigdy nie widziałem, a nawet nie przypuszczałem, że takie istnieją.
Nie było wtedy telewizji, a tym bardziej internetu. Wiadomości nabywało się czytając lub słuchając opowieści, z których te nadbiebrzańskie były najpiękniejsze. Byłem przerażony, łódka zapakowana do granic jej wyporności niebezpiecznie kołysała się i przy współudziale bombardującego deszczu powoli nabierała wody, której nie nadążałem puszką po konserwie wylewać. Cały spektakl trwał około 10 minut i ustał gwałtownie.
Jeszcze nie doszedłem do siebie, kiedy dziadek to skomentował spokojnie: czego ty się wystraszył, to tylko sum „nerestuje”, choć i ja tak ogromnych sztuk tyle naraz jeszcze nigdy nie widział. Polubiła ciebie Pani Biebrza!

Czy można pogodzić obecny, szybki rozwój cywilizacyjny z potrzebami ochrony przyrody i zachowania dziedzictwa kulturowego nad Biebrzą?
Oczywiście ze można, nawet trzeba. Uważam, że właśnie za podstawowe zadania Biebrzańskiego Parku Narodowego, który ustanowiono w roku 1993, z inicjatywy właśnie „biebrzniętych”, choć wtedy tego określenia jeszcze nie znano.
Zachowanie dziedzictwa kulturowego, to przede wszystkim jego właściwe określenie. Nie wolno dzielić tradycji na części i te, co nam odpowiadają, chronić, a te z dzisiejszego punktu widzenia niepotrzebne i pozornie wadliwe napiętnować.

Czy warto być „biebrzniętym? i co to dla Pana oznacza?
Biebrzniętym jestem na pewno, wiem to i czuję. Przylgnęło do mnie również określenie Meandertalczyk. Wychodzi dziwnie: Biebrzniety Meandertalczyk.
Nie interesuje mnie, co kto o mnie myśli i jak mnie nazywa.
Ja tutaj znalazłem swoje miejsce na ziemi, a nawet pod wodą, z którą jestem już chyba nierozłączny.
3000 godzin spędzone w nurcie meandrów Biebrzy pewnie każdego by zmieniło.
Mnie po prostu zrobiło wodę z mózgu i niech tak zostanie, nurt „wielkiego świata” niech sobie przepływa obok.



Mirosław Kobeszko,
Uścianek

Miłośnik biebrzańskiej przyrody, pasjonat podwodnego świata Biebrzy, prezes Biebrzańskiego Klubu Płetwonurków "Meander" w Goniądzu.
Pomysłodawca i inicjator Podwodnego Sprzątania Biebrzy (1999), podwodnego szlaku biebrzańskiego.
Współtwórca Biebrzańskich Sianokosów.

Film i książka „Biebrzańskie żywoty, czyli biebrzańskie wspomnienia o tym jak dawniej życie nad Biebrzą wyglądało” - to zbiór kilkudziesięciu rozmów ze starszym pokoleniem mieszkańców z różnych stron doliny Biebrzy.
Znalazły się tam także spostrzeżenia tych, dla których Biebrza stanowi niezwykłą wartość duchową, pasję, która stała się mottem mottem ich życia.
Bohaterowie w rozmowach wspominają o swoim dzieciństwie i młodości, o postrzeganiu przyrody, o codziennych zajęciach, z których wiele już dziś odchodzi bądź odeszło w niepamięć.
Spisane i udokumentowane rozmowy to bardzo osobista refleksja, w której nie brakuje życiowej mądrości, opisu ginących zawodów, groteski, ale także specyficznego humoru.
Wydawcą książki i filmu jest Biebrzański Park Narodowy. Reportaż powstał wg scenariusza Beaty Golak i Artura Wiatra, zdjęcia i montaż wykonali Paweł Hołubowicz i Jacek Wiśniewski.
Wydawnictwo zostało sfinansowane przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Białymstoku.